DZIECKO W RESTAURACJI – TAK CZY NIE?

Długo zastanawialiśmy się czy wkładać kij w mrowisko, ale ok – lecimy z tematem. Berbeć w knajpie? To zależy. Zależy od rodzica, ale i lokalu i jego możliwości.

Dyskusja odnośnie dwóch restauracji w Poznaniu – Parma i Rukola oraz Papavero trwa. Oba miejsca zdecydowały się na wprowadzenie zasady 6+ do swoich miejsc (wstęp od szóstego roku życia). Pierwsza totalnie bezwzględna, druga dopuszczająca ustępstwa (tj. rezerwacje grupowe, ważne okazje, podczas których spotyka się większa część rodziny, do ustalenia indywidualnego). Każdą decyzje szanujemy tak samo – niezależnie czy restauracja jest w centrum, na jego obrzeżach czy w pobliskiej wiosce. Szanujemy podobnie jak zasady u Modesta Amaro, które jasno mówią, iż osoby poniżej lat 14 nie mają wstępu do danej lokalizacji. Ale… w Warszawie restaurator może więcej? Może w przypadku autorytetu nie miejsca na bezsensowne dyskusje?

My do sprawy podchodzimy dość prosto i praktycznie. W naszej opinii jeśli restauracja nie posiada kącika dla dzieci, nie ma przewijaka, nie ma siedzonek, nie zatrudnia animatorek, nie ma menu dziecięcego, to skierowana jest do nieco starszego odbiorcy. Nie trzeba być filozofem, aby uznać w tej sytuacji następującą rzecz – „OKEJ, nie pcham się – pójdę tam gdzie moje dziecko będzie bardziej zadowolone i będziemy czuli się komfortowo – całą rodziną”.

Wszak nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której dzieci siedzą przy stolikach dużo wyższych od nich, na krzesłach niedopasowanych do ich wzrostu i korzystają z dużych, niebezpiecznych dla nich sztućców. Nie rozumiemy też sytuacji, w której ktoś zmusza kucharza / obsługę do stworzenia dań specjalnie dla dzieciaków, jeśli owych nie ma w karcie (bo nie może być za słone, bo dziecko nie zje krewetki, itp.). Nie wyobrażamy sobie, kiedy po lokalu biega krzyczący maluch, a wszyscy goście siedzą i wpatrują się w niego spod byka.

Co najbardziej cieszy nas w tej akcji? Że lokale potrafią o tym szczerze napisać. Uwierzcie, że w gastro świecie na temat wprowadzenia takich zakazów / nakazów krążą legendy i wielu restauratorów marzy o tym, ale nie ma odwagi. Opcji zrobienia tego w mniej inwazyjny sposób jest wiele, np. zamknięcie lokalu w niedzielę, podwyższenie ceń dań czy upozorowanie „full obłożenia”, gdy ktoś chce złożyć rezerwację i od razu mówi, że jest z rodziną. Ale po co? Skoro można bezpośrednio.

Co najbardziej żenuje w takich sytuacjach? To, że najczęściej w tym temacie wypowiadają się osoby, które nigdy w danym lokalu nie były. To, że często negatywne komentarze pochodzą od osób… z innych miast. Jakim cudem odwiedziły owe miejsce? Sprawdziły plotki i niepotwierdzone informacje?  Irytujące jest też to, że w sytuacji, gdy ktoś ma do wyboru tysiąc lokali w mieście, właśnie w takim momencie chce zjeść obiad w tym konkretnym. „Chciałem Was odwiedzić, ale po tym poście będę omijał Was z daleka…” Drodzy Internauci, gdzie byliście, gdy lokale te stały otworem i gościły każdego „bombelka”? Domniemamy, że gdybyście o tych lokalach nie usłyszeli w TV przy tej okazji, to nawet nie wiedzielibyście o ich istnieniu. Jeszcze bardziej bawi to, że często ktoś ma pretensje, że ograniczenia tego typu są wprowadzane, a potem… jedzie na wakacje do hotelu (Uwaga! Tylko dla dorosłych!), a potem udaję się na imprezkę, na którą obowiązuję ŚCISŁA SELEKCJA PO STROJU. Serio?

Najlepiej pójść tam, gdzie dziecku będzie w stu procentach komfortowo i nie nudno. Proste? Chyba na bezpieczeństwie i ogólnym zadowoleniu najbardziej powinno nam zależeć.